wtorek, 1 stycznia 2019

Brudne oblicze Hioba

W dzisiejszym artykule rzecz rozbijać się będzie o nazewnictwo biblijnej księgi, której autorstwo przypisuje się tradycyjnie Mojżeszowi, traktującej o losach patriarchy imieniem... no właśnie, jakim?

Trzej przyjaciele Hioba
Zyg-zyg marchewka!
W niektórych przekładach Pisma św. spotkać możemy wersję Job, w innych na ogół Hiob (pozostałe, dużo mniej znane warianty celowo pomijam). W hebrajszczyźnie stoi אִיּוֹב (Ijjow), tyle że w języku polskim wiele nazw własnych, w tym imion postaci biblijnych, ma utrwaloną od lat postać swojską, mniej lub bardziej odbiegającą od brzmienia oryginalnego. Oto garść z nich:
  • Mojżesz ― hebr. Mosze,
  • Izaak ― Jicchak,
  • Eliasz ― Elija(hu),
  • Jakub ― Jaakow,
  • Salomon ― Sz(e)lomo,
  • Ruben ― Reuwen,
  • Elizeusz ― Elisza,
  • Sychem ― Szechem,
  • Jerozolima ― Jeruszalaim.
Ba, pewne postaci mogą się poszczycić dwiema omal równorzędnymi, by nie rzec: konkurencyjnymi, formami w tradycji polskich nieżydowskich przekładów: mamy więc Nabuchodonozora i (trochę mniej popularnego) Nebukadnesara, Ezechiasza i (rzadszego, ale też wcale zadomowionego) Hiskiasza. Dodatkowo w życiu codziennym wyznanie mojżeszowe wypracowało własne wersje (w tym zdrobnienia) biblijnych imion własnych, które można było często usłyszeć na ulicach miast, miasteczek i wsi Rzeczypospolitej:
  • Jankiew, Jankiel ― Jakub,
  • Szmul ― Samuel,
  • Ryfka ― Rebeka,
  • Mosiek ― Mojżesz,
  • Icek ― Izaak,
  • Srul ― Izrael.
Tytułowa postać niniejszego wpisu ma dwie utarte w polskich Bibliach wersje imienia: Job i Hiob. Polszczyzna literacka jednak upodobała sobie formę z inicjalnym h, stąd chociażby hiobowa wieść. Wersja z j powinna odejść do lamusa, tego jej z całego serca życzę, tym bardziej że brzydko się kojarzy. Pisał już o tym i apelował o wyrugowanie z kulturalnej polszczyzny formy Job, mocno przywodzącej na myśl całą rodzinę wulgaryzmów o rodowodzie rosyjskim, ksiądz Janusz Frankowski, i to kilkukrotnie:
Forma Job ze względów oczywistych brzmi wyjątkowo źle. To prawda, że w katolickich przekładach Biblii używano niestety właśnie tej formy. BT miała okazję przełamać tę złą tradycję i wprowadzić dużo szczęśliwszą formę Hiob, niestety okazji tej nie wykorzystała. (J. Frankowski, Biblia Tysiąclecia i problematyka dzisiejszych przekładów Pisma Świętego, w: Znak, t. 27, 1975, s. 722).
We wcześniejszym o kilka lat tekście wypowiada się jeszcze klarowniej:
Chodzi mi tu (...) o imię Job. Imię to mam pięknie spolszczone w postaci Hiob wraz z uświęconym już wyrażeniem hiobowe wieści. Jakże więc można było zgodzić się [w wydaniu pierwszym BT ― przyp. PJK] na formę Job, która ― powiedzmy to wprost, aby ją ostatecznie skompromitować, by nie wróciła, broń Boże, w nowym wydaniu BT ― nie ma w sobie nic z dostojności i tragizmu Hioba, a musi budzić tylko skojarzenia z językiem brukowym. Ile razy w grupach młodzieżowych otwieraliśmy BT na tej księdze i młodzież zobaczyła to imię, można było dostrzec w oczach błysk niedowierzania i zakłopotania, jak odczytać na głos takie słowo. (J. Frankowski, Biblia Tysiąclecia ― jej wartość i znaczenie, w: Ruch Biblijny i Liturgiczny, nr 2-3, 1970, s. 80).
W końcu redaktorzy Biblii Tysiąclecia poszli po rozum do głowy i z rady skorzystali, czego dowodem m.in. stojące u mnie na półce wydanie piąte. Aczkolwiek nie wszyscy bibliści podzielali zmysł językowy Frankowskiego: za przykład braku wyczucia w tej materii posłuży nam wypowiedź ks. Chmiela o chybionej, w jego mniemaniu, zmianie w trzecim wydaniu Tysiąclatki (J. Chmiel, Textus Receptus współczesnej Biblii polskiej. O trzecim wydaniu Biblii Tysiąclecia, w: Ruch Biblijny i Liturgiczny, t. 34, 1981, s. 276):
Wydaje się, że jakkolwiek forma Hiob ma więcej precedensów w literaturze polskiej (por. np. jak Hiob na swym barłogu T. Żeleńskiego, Hiobowe łzy M. Romanowskiego czy też powiedzenie Hiobowa wieść), to jednak forma Job jest starsza w słownictwie polskim (por. M. Sępa Szarzyńskiego Na one słowo Jopowe: Homo natus de muliere, brevi vivens tempore czy też nazwy własne: Jop, Jopek itd. Ale Redactio locuta est, causa finita; mnie jednak żal Joba (gdyż nie mam skojarzeń werbalnych z b. Kongresówki).
Słuszną decyzję podjęli również wydawcy Uwspółcześnionej Biblii gdańskiej (Fundacja Wrota Nadziei, Toruń 2017), którzy odświeżając kilkusetletnie tłumaczenie, postanowili zastosować literacką wersję imienia, nie wywołującą paskudnych skojarzeń.

Job pokutuje nadal w nie najmłodszej już Biblii warszawskiej, tak powszechnej wśród protestantów. Szczęściem postanowiono od tej postaci (zapisu, nie patriarchy) odejść na kartach Biblii ekumenicznej. Niestety, nie ma pewności, że ten potworek nie będzie jak zły szeląg powracać w kolejnych przekładach, skoro wypłynął na powierzchnię w jednej z nowszych translacji, autorstwa Piotra Zaremby (EIB). A fe, panie tłumacz!

********

Na koniec ciekawostka: Anglosasi mają związaną z Hiobem kolokację dotyczącą nie wieści, lecz... cierpliwości. O ile my określilibyśmy cierpliwość raczej mianem żelaznej, a przede wszystkim anielskiej lub, jeśli dotyczy mrówczej, koronkowej roboty ― benedyktyńskiej, o tyle w angielszczyźnie mówi się o cierpliwości hiobowej (the patience of Job). Widać, każda kultura wynosi z historii patriarchy inne zdobycze językowe.

© Paweł Jarosław Kamiński 2019