poniedziałek, 10 grudnia 2018

Czemu margam na przekłady

Ranga Biblii jako Słowa Bożego wymaga najlepszej jakości przekładu, a co za tym idzie najlepszych fachowców tymczasem biorą się do niej amatorzy fachu translatorskiego, aczkolwiek skądinąd dobrzy, a nawet wybitni bibliści. Co więcej, skoro Bóg dał nam ten swoisty list, to chce, żebyśmy takowy jak najpełniej rozumieli, podczas gdy złe czy koślawe przekłady wielokrotnie bardzo to utrudniają.

Choć przekładu idealnego Pisma Świętego nie ma, należy do niego dążyć. W polskich Bibliach roi się od błędów tłumaczeniowych. Księgę nad księgami przekłada się w Polsce gorzej niż pierwszy z brzegu tytuł beletrystyczny stojący na półce księgarskiej. Gdyby istniały wysokiej jakości tłumaczenia Biblii, zniknęłaby racja bytu niejednej dyskusji o jasnych i prostych w oryginale wersetach, które wskutek fatalnego przekładu bywają często rozumiane opacznie  alegorycznie, metaforycznie bądź mistycznie, byle nie właściwie ani z sensem.

Na szczęście Bóg ma i na to swoje sposoby: przez swoich ziemskich posłańców wielekroć prostuje te pokrzywione tłumaczenia, objaśniając właściwy wydźwięk danego fragmentu czy wersetu w książkach czy też ustnie, w rozmowach między wierzącymi albo w kazaniach. Niejednokrotnie też wbrew przekładowi ułomnemu bądź zgoła chybionemu Pan Bóg naprowadza człowieka na właściwy tok rozumowania za pośrednictwem Ducha Świętego. Jeśli nie znamy biblijnych języków, nie jesteśmy pozostawieni sami sobie przyobiecano nam Ducha Świętego, który wprowadzi we wszelką prawdę, ile jej na dany moment nam potrzeba.

To jednak nie powinno zwalniać tłumaczy z obowiązku profesjonalnego podejścia — bo i duszpasterze potrafią wygadywać niestworzone rzeczy, wyciągać fantastyczne wnioski i stawiać osobliwe tezy na podstawie passusów zwichniętych pod kątem translacji  czego wciąż w przypadku tłumaczenia Biblii jak na lekarstwo: jest ona przekładana przez biblistów zamiast przez wytrawnych tłumaczy z biblistami się konsultujących.

Tekst oryginalny Biblii czytany w synagogach czy w zgromadzeniu Izraela nie miał w warstwie powierzchniowej dla ówczesnych odbiorców tajemnic: komunikaty językowo były zrozumiałe, co najwyżej ich głębia mogła być nieogarniona (uczniowie nie pojmowali niektórych przypowieści, ale podstawowej warstwie przekaz takowych nie stanowił dla nich łamigłówki czy ezoterycznego rebusu). Tymczasem tekst Biblii jest dla dzisiejszych czytelników nawet na poziomie elementarnego znaczenia w licznych miejscach niezrozumiały bądź zniekształcony lichym przekładem. Nieraz wręcz bełkotliwy, skreślony niby w polskich słowach, ale zbudowany z konstrukcji niepolskich. Albo napisany kulawą polszczyzną, nie oddającą talentu i kunsztu autorów biblijnych. Lecz oto w przedmowach do Biblii lub w uczonych artykułach zacnych biblistów oczywiście zapewnia się laików solennie, że obcujemy z tłumaczeniem arcywiernym względem oryginału.

Gros polskich przekładów ma niestety charakter w znacznym stopniu literalny, tzn. kalkuje hebrajskie konstrukcje, frazeologizmy, z rzadka i szyk wyrazów w zdaniu. Na domiar złego wielu niefachowców, a nawet część biblistów uważa, że wierny przekład winien zawierać taką samą liczbę wyrazów co oryginał! Świadczy to rzecz jasna o nieznajomości rudymentów sztuki przekładu. A zatem krótko przypomnijmy: Można np. (i bardzo często wręcz należy) tłumaczyć wyraz przez grupę lub nawet zdanie i na odwrót, jeżeli tylko zachowana zostanie ekwiwalencja (...) (A. Zaborski, Nowe tłumaczenia Biblii a teoria przekładu, w: Ruch Biblijny i Liturgiczny, nr 30, 1977, s. 304).

Tłumacze Biblii zapominają lub nie uwzględniają prostego faktu, że przeciętny jej czytelnik nie uczy się greki ani hebrajskiego, toteż chce otrzymać w swoim języku zrozumiały przekład, pozbawiony hebraizmów oraz szkaradnych, niedołężnych dziwotworów. A przecież właśnie z myślą o czytelniku niefilologu powinni translatorzy realizować swoją odpowiedzialną, żmudną i niełatwą (niekiedy szalenie trudną i ocierającą się o niemożliwość), aczkolwiek przy tym niezwykle fascynującą pracę.

Jeden z wielu przykładów kalectwa i bełkotu to choćby przełożenie greckiego Ti emoi kai soi, gynai? (
Τί ἐμοὶ καὶ σοί, γύναι?) jako „Co mnie i tobie, niewiasto?” (J 2,4). Jest to po polsku komunikat niezborny. Barbaryzm pierwszej wody. Konia z rzędem temu, kto znajdzie w polskiej literaturze przykłady użycia tego kuriozalnego zwrotu. Przecież to de facto nie po polsku, mimo obecności wyłącznie polskich liter i słów! I nieistotne, że odważny i nie lada jaki tłumacz Robert Stiller się nim zachwycał (R. Stiller, Pokaż język!, t. 1, Kraków 2012, s. 313), gdyż ów zmarły przed dwoma laty poliglota miewał swoje chimery: w tej samej publikacji postulował np. podtrzymanie rozróżnienia semantycznego form tarok i tarot (s. 230-233), jak również wprowadzenie form przymiotnikowych akkadzki czy szumerski (s. 32-35) w miejsce może niekoniecznie poprawnie utworzonych (ale taki już jest język, to nie matematyka!) uświęconych uzusem przymiotników akadyjski i sumeryjski...

Wieża Babel
Kruca fuks! Wszystko przez tę zakichaną wieżę!
Spójrzmy na kilka innych przykładów spośród licznych translatorskich śmiesznostek na kartach Biblii:
  • Oddawanie remes jako płazy (np. w Rdz 1), pomimo że Hebrajczycy nie znali taksonomii Linneusza (co oznacza „płaz” od czasów tego pana, wie każdy po podstawówce) i remes jest pojęciem szerszym, a nawet nie do końca jasnym, z pewnością jednak nie tożsamym z naszymi płazami.
  • Wstawianie nerek (np. Bóg bada serca i nerki), gdy autor nie ma na myśli organu, lecz sferę emocjonalną. W wielu miejscach ST klajot bywa przekładane dosłownie jako nerki zamiast uczucia” czy serce. U Hebrajczyków nerki metaforycznie odpowiadały za sferę uczuć, emocji, czyli za to, czego źródła my, Polacy, upatrywaliśmy kiedyś w innym organie: sercu. I chociaż nie od dziś wiadomo, że za emocje odpowiada mózg, dawniejszy sposób wyrażania się nie przeminął; podobnie mimo że Kopernik wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię, wciąż mówimy o wschodzie czy zachodzie słońca. Zaiste co wrażliwszych językowo czytelników biblijne nerki potrafią  przyprawić o palpitację serca, więc może warto by im tego oszczędzić?
  • Wprowadzanie cudacznej wyżyny jako ekwiwalentu hebr. bama, choć można by zaproponować: świątynię (lub ołtarz) na wzgórzu (wzniesieniu, pagórku), czy też: świątynię (ołtarz, świątynkę) postawioną (wzniesioną, zbudowaną) na wzgórzu. Naprawdę nie trzeba być geografem, żeby wiedzieć, jak kolosalna różnica jest np. między Wyżyną Lubelską a występującymi w jej obrębie, zapewne w liczbie dziesiątków tysięcy, wzgórzami. Toż to podstawowa wiedza, nie specjalistyczna. Żaden prosty człowiek nie powie o pobliskim wzniesieniu, że to wyżyna. Jak można pisać w przekładzie horrendum że ktoś pobudował czy poniszczył wyżyny? Jakiż człowiek, ba, jakiż tytan byłby do czegoś takiego zdolny?! A w Biblii Hebrajskiej idzie o zwyczajne pobudowanie bądź poniszczenie ołtarzy na wzgórzach.
  • Tworzenie kuriozalnych konstrukcji radujcie, weselcie, cieszcie się w Bogu, co daje punkt wyjścia do mistycznych interpretacji. A przecież tak łatwo o naturalny odpowiednik: radujcie, weselcie, cieszcie się Bogiem albo z Boga, bo właśnie taki sens niesie stosowna hebrajska konstrukcja.
  • Przekładanie lew haewen jako kamienne serce wbrew oryginałowi, w którym lew haewen znaczy: upór, zatwardziałość, podczas gdy polskie „kamienne serce” oznacza: nieczułość, brak litości. Hebrajskie serce bowiem jest siedliskiem intelektu, rozumu, procesów myślowych, czyli tym, co nasza polska głowa.
Błędów takich w przekładach Pisma Świętego jest niestety cała masa. Czytelnik nie potrafi sobie przez nie wyobrazić danej sytuacji, w którą uwikłani są bohaterowie, wczuć się w nią, zrozumieć zachodzących zdarzeń, a tym samym ślizga się po powierzchni tekstu, miast w niego wniknąć bez tracenia czasu i energii na dociekania filologiczne. Tymczasem tego typu mankamenty są, na tle tłumaczeń Biblii, rzadkie w przekładach powieści. Słowo Boże jakoś nie ma nad Wisłą szczęścia do profesjonałów. Wciąż pokutuje u nas stara szkoła tłumaczy Pisma św., zdaniem których im dosłowniej, tym lepiej. Krajowi przekładacze Biblii nierzadko nie mają wykształcenia lub umiejętności w zakresie traduktologii. Nie znając prawideł przekładu albo nie mając zdolności w tym kierunku, są niekompetentni, a do przekładu biorą się tylko dlatego, że są filologami, teologami bądź znawcami Pisma Świętego (realiów biblijnych, starożytnych pism okołobiblijnych, dzieł ojców Kościoła etc.) tylko że przy tłumaczeniu to zdecydowanie za mało. Zamiast być konsultantami przekładu (którym powinien się zająć biegły tłumacz), są jego nieszczęsnymi autorami.

Stąd moje powtarzające się tu i ówdzie biadania nad stanem polskich przekładów Biblii i skargi, że taki stan nie może dłużej trwać. W końcu to Słowo Boże, nie byle jaka książka przeto powinni się do niego brać tłumacze zawodowcy, nie zaś osoby legitymujące się jedynie wiedzą i doświadczeniem z zakresu biblistyki, filologii czy teologii. Dzieła klasyków, jak Flaubert, Dostojewski czy Nabokov są coraz lepiej rozumiane, a co za tym idzie coraz lepiej przekładane (i to jak nieraz prześwietnie!), tymczasem w Polsce mimo przyrostu fachowej wiedzy na temat Biblii stan jej przekładów utrzymuje się na żenująco niskim poziomie, jak gdyby postęp był niemożliwością. A przy tym każdy nowy przekład pręży dumnie muskuły i wypina pierś do orderu, mimo że powiela rozwiązania poprzedników i wprowadza na ogół kosmetyczne zmiany (vide chociażby przereklamowana Biblia ekumeniczna, skądinąd wcale pomocna w rozmowach czy dyskusjach z przedstawicielami różnych wyznań).

Rzecz jasna nie sposób przecenić polskich przekładów Biblii, gdyż Ehje-Aszer-Ehje znakomicie posługuje się nimi od wieków, zwracając ku sobie serca i umysły śmiertelników. Niepodobna przecenić wkładu polskich tłumaczeń Pisma św. w oświecanie polskiego narodu. Jednak ta Księga zasługuje na coś więcej: na to, by jej tłumaczenia przynajmniej dorównywały poziomem przekładom europejskich klasyków dokonywanym przez znamienitych polskich tłumaczy. Egzegeza i hermeneutyka są dziś daleko posunięte i bibliści często świetnie rozumieją dany fragment, a mimo to nie potrafią wyrwać się z okowów tradycyjnych rozwiązań przekładowych. Nie umieją albo boją się zerwać, gdzie trzeba, z tak często zaciemniającą klarowny obraz tekstu, wypracowaną przez stulecia polszczyzną biblijną. Nawet jeśli co poniektórzy mają na przekład świeższe, zdrowsze spojrzenie, obawiają się blamażu, gdyż szacowne grono polskich biblistów, okopane w obozie reakcji, zawsze wie lepiej.

Iksiński nie zna greki ani hebrajskiego: chciałby otrzymać w swoim języku zrozumiały przekład, pozbawiony hebraizmów i kalekich po polsku tworów. Chciałby ujrzeć sens poszczególnych wersetów napisanych poprawną i zgrabną polszczyzną. Nieco bardziej wyrobiony czytelnik chciałby ponadto dotknąć piękna zewnętrznego Biblii, o którym tyle się trąbi, lecz którego nie można uświadczyć, chyba że weźmie się do ręki leciwy już i w wielu miejscach trudno przyswajalny Psałterz Dawidów poety z Czarnolasu. (Ma się rozumieć nie wszystkie partie Pisma św. to literatura piękna: mamy też teksty techniczne, np. opis wykonania świątyni i jej sprzętów, czy fragmenty o charakterze prawniczym). A co dostaje? Pogruchotane składniowo lub pokraczne ustępy, przez których koślawość musi się mozolnie przedzierać. Przychodzi mu porać się z ciemną materią szpetnego i pokrętnego bynajmniej nie z założenia i nie w oryginale! tekstu, ponieważ tłumacz nie odrobił lekcji z przekładu i wykonał kiepsko robotę (zwyczajnie mówiąc: dał plamę). Ba, często stwarza na podstawie tych fatalnie przełożonych zdań mistyczne, fantastyczne bądź dziwaczne interpretacje, bo skoro w Biblii jest napisane tak a tak, to on, czytelnik, ma pełne prawo wysnuwać na podstawie przeczytanego tekstu określone wnioski.

**********

Na koniec jedna z wielu perełek przekładowych. W Łk 24,25 czytamy słowa zmartwychwstałego Jezusa wypowiedziane do dwóch uczniów w drodze do Emaus: O głupi i gnuśnego serca, by uwierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy (Biblia warszawska). Tekst jest dokładnym zaprzeczeniem myśli oryginału. O ile w przekładzie Jeszua gani uczniów za to, że wierzą we wszystko, co przepowiadali prorocy, co jest rzecz jasna absurdalne, o tyle w oryginale powodem rugania jest niewiara we wszystko, co przepowiadali prorocy. Oto jak pięknie przełożono i zredagowano współczesną polszczyzną prosty komunikat Syna Bożego.

© Paweł Jarosław Kamiński 2018

7 komentarzy:

  1. "Gros polskich przekładów ma niestety charakter w znacznym stopniu literalny, tzn. kalkuje hebrajskie konstrukcje, frazeologizmy, z rzadka i szyk wyrazów w zdaniu." - to nie jest prawdą.

    "Na domiar złego wielu niefachowców, a nawet część biblistów uważa, że wierny przekład winien zawierać taką samą liczbę wyrazów co oryginał!" - żaden biblista nigdy tak nie uważał, tak piszą wyłącznie amatorzy nie znający języków biblijnych. Po co pisać taką nieprawdę.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jak wiadomo, już Horacy słusznie zwracał uwagę, że >dobry tłumacz nie stara się tłumaczyć słowo w słowo<, ale spod fatalnego >uroku< dosłowności do dzisiaj nie potrafi się wyzwolić bardzo wielu specjalistów" (A. Zaborski, "Czy istniej przekład >filologiczny<?", w: "Języki orientalne w przekładzie", t. 24, Kraków 2002, s. 81).

      Usuń
    2. "Między innymi sami tłumacze często, jak ćmy do płomienia świecy, dążą do zgubnej dosłowności i upierają się przy swoich dosłownościach do ostatka, nie akceptując opinii konsultantów. W wypadku Ewangelii ciągle popularne jest fałszywe, w gruncie rzeczy mistyczne przekonanie, e każdy, nawet nieistotny szczegół jest >święty< i należy walczyć o jego oddanie w przekładzie, nawet jeśli prowadzi to do niezrozumienia, dziwaczności, śmieszności itd." (A. Zaborski, "Dwa nowe przekłady Ewangelii na język polski", w: "Recepcja. Transfer. Przekład", t. 3, Warszawa 2005, s. 198).

      Usuń
    3. "Według tradycyjnej filologii najczęściej liczba wyrazów w oryginale i jego przekładzie powinna się, poza wyjątkami, w bardzo wysokim stopniu zgadzać. Dosłownością grzeszyły i grzeszą nie tylko przekłady ksiąg świętych, przede wszystkim Starego i Nowego Testamentu, w których nawet najlepsi i najbardziej światli tłumacze, tacy jak św. Hieronim, starali się nie >uronić< (ani też >dodać<!) ani jednego słowa, a nawet podejrzewali, że objawienie boskie może być zawarte w szyku wyrazów" (A. Zaborski, "Czy istniej przekład filologiczny?", w: "Języki orientalne w przekładzie", t. 24, Kraków 2002, s. 80).

      Usuń
    4. Na szczęście tłumacze częściej tylko dosłowność deklarują aniżeli realizują w sensie totalnym, niemniej jednak postulat dosłowności "w praktyce jest często przestrzegany" (M. Piela, "Grzech dosłowności we współczesnych polskich przekładach Starego Testamentu", Kraków 2003, s. 38). Innymi słowy, dosłowności w przekładach Biblii, w porównaniu do przekładów beletrystyki, jest cała masa.

      Konkretne przykłady dosłowności dawkuję na blogu w poszczególnych wpisach, oczywiście o ile takowe tego dotyczą i oczywiście o ile uważam to za stosowne w danym artykule. W dużej mierze pomocą służą mi znakomite w tym przedmiocie prace hebraisty dr. Marka Pieli oraz orientalisty prof. Andrzeja Zaborskiego.

      Przytoczę jeszcze na koniec słowa ww. profesora: "Ponieważ nie jestem specjalistą w zakresie greki nowotestamentowej i greki w ogóle, nie podejmuję się próby dania jakichś nowych interpretacji oryginału, które powinny znaleźć odzwierciedlenie w przekładzie i komentarzach. A więc moje uwagi są są raczej niefilologiczne w tym sensie, że nie podejmuję się oryginalnej krytyki tekstu greckiego. Mogę się wypowiadać tylko jako teoretyk, w pewnym zakresie praktyk przekładu, i mam prawo reagować jako zwykły adresat, odbiorca przekładu, odbiorca z wykształceniem wyższym" (A. Zaborski, "Dwa nowe przekłady Ewangelii na język polski", w: "Recepcja. Transfer. Przekład", t. 3, Warszawa 2005, s. 177). I jako kilkunastoletni praktyk przekładu (PJK).

      Usuń
    5. "Gros polskich przekładów ma niestety charakter w znacznym stopniu literalny, tzn. kalkuje hebrajskie konstrukcje, frazeologizmy, z rzadka i szyk wyrazów w zdaniu" - podtrzymuję również te słowa: dla mnie, na tle beletrystyki, dosłowności w Bibliach jest masa (oczywiście w jednych mniej, w jednych więcej). W porównaniu z przekładami beletrystyki jest tego w przekładach Pisma św. niezwykle dużo. A dlaczego Biblia miałaby być gorzej przekładana niż współczesna literatura piękna? Wiele fragmentów jest przez tłumaczy dobrze rozumianych, ale źle przekładanych - czy z powodu niekompetencji (braku wykształcenia kierunkowego), czy z powodu błędnych założeń co do tego, jaki powinien być dobry przekład, czy z powodu braku umiejętności w zakresie przekładu; powody są zapewne różne, choć przypuszczalnie najczęściej brakuje umiejętności translatorskich, czasem zaś robotę psują przyjęte złe założenia co do tego, jak powinien wyglądać dobry przekład przeznaczony dla zwykłego zjadacza chleba pragnącego poznać Słowo Boże.

      Usuń
  2. Super tekst, dzięki! Tłumaczenie zwykłe można zamówić w: Tłumaczenia Warszawa. Polecam!

    OdpowiedzUsuń